Po krótkiej sesji zdjęciowej nadszedł długo wyczekiwany moment, po którym zająłem miejsce na fotelu pasażera i wyręczając Marcina wcisnąłem niebieski przycisk Engine znajdujący się z prawej strony na kierownicy. Dźwięk 8-litrowej, doładowanej czterema turbosprężarkami, szesnasto-cylindrowej jednostki generującej moc 1500 koni mechanicznych jest oszałamiający i przypomina basowy pomruk przeplatany charczeniem, które słychać było na drugim końcu ogromnego, podziemnego garażowiska. Do budowy jednostki napędowej oraz układu wydechowego Chirona użyto karbonu i tytanu w celu zredukowania masy, a jako ciekawostkę warto dodać, że silnik tego auta potrzebuje do życia 60 tysięcy litrów powietrza na minutę. Za przeniesienie napędu odpowiada siedmiostopniowa, automatyczna skrzynia biegów oraz napęd na wszystkie cztery koła. Pierwsze kilometry na pokładzie jednego z najdroższych aut świata to miłe zaskoczenie dla przysłowiowych czterech liter.., ten wóz jest wygodny!, a porównanie go chociażby do Aventadora to szaleństwo. „Avek” jest twardy i jazda nim kojarzy mi się z podróżą wozem drabiniastym wzdłuż nabrzeża usłanego kamieniami. Na pochwałę zasługuje wyciszenie kabiny. W zasadzie po zamknięciu okien i włączeniu klimy zostajemy odcięci od wielkomiejskiego szumu, a jedyne co przypomina nam o tym, że jedziemy to dźwięk generowany przez ogromnego, 16-cylindrowego potwora znajdującego się tuż za naszymi plecami. Przyrost prędkości jest liniowy, a każde mocniejsze naciśnięcie gazu powoduje wrażenie jakbyśmy na chwilę tracili świadomość.., a trzeba dodać, że podczas naszej przejażdżki silnik pracował w trybie 1000 koni. Z lewej strony na podłodze koło fotela kierowcy znajduje się coś w rodzaju dodatkowej stacyjki, po przekręceniu której za pomocą specjalnie dedykowanego klucza możemy „rozpiąć” Chirona dodając mu dodatkowe 500 koni. Wielokrotnie słyszałem w swoim życiu jak w silnikach turbodoładowanych działają zawory blow-off, ale odgłos wydawany przez silnik Chirona po odjęciu gazu przypomina dosłownie wieloryba, który wynurzył się na chwilę aby zaczerpnąć powietrza. Pomimo kilku ostrych zakrętów nie odczułem praktycznie żadnych przechyłów. Ten wóz nie wykazuje nerwowych zachowań, on po prostu jedzie tak jakby każda droga była prosta i przewidywalna! Chiron kojarzy mi się z samochodowym królem, na którego dworze biegają wrzeszczące wniebogłosy wszystkie inne superkoty. Król je obserwuje, czasami warknie, ale jest litościwy do czasu kiedy nie wybuchnie bunt. Wtedy władca wstaje i jednym ruchem miecza ścina wszystkim „super-zabawkom” głowy udowadniając swoją potęgę. Filmowałem Chirona z pokładu Lamborghini Huracana Performante, samochodu wyjątkowego, dysponującego ogromną mocą i potencjałem, ale.., no właśnie, ale kiedy Marcin wcisnął mocno gaz w Bugatti wtedy okazało się, że nawet nie możemy marzyć o tym, żeby go dopaść. Mój znajomy, który prowadził Huracana włączył tryb Corsa i z całą siłą wcisnął gaz do dechy. Lambo zebrało się natychmiast i kiedy wskazówka doszła do czerwonej krechy na obrotomierzu Benek „wbił z łopaty” kolejny bieg.., uwierzcie mi, że po tym kopniaku w plecy myślałem, że telefon, którym nagrywałem wybije mi jedynki razem z korzeniami. Ogarnął mnie śmiech ponieważ pomimo ogromnego wysiłku nawet nie zbliżyliśmy się do Chirona...
Moi drodzy, na pokładzie Chirona jako pasażer spędziłem około dwie godziny. Przemierzaliśmy Warszawę w błysku fleszy pośród tłumu ludzi, którzy na widok tego samochodu zdawali się zapominać o całym otaczającym ich świecie. Ten wóz jest majestatyczny, wyjątkowy i niepowtarzalny, ale czy jest największym marzeniem mojego życia? Pierwszy raz w życiu nie myślałem o tym żeby usiąść za kierownicą chociaż wiem, że gdybym poprosił, wtedy Marcin dałby mi się przejechać po garażu lub wokół przysłowiowego komina.., tylko czy miałoby to jakikolwiek sens? Czy byłaby to przyjemność? Czy nie byłby to przypadkiem ogromny stres, lęk, skupienie i walka o to żeby uniknąć sytuacji, w której jakiś sfrustrowany człowiek rzuciłby butelką lub leciwy kierowca Nissana Tiidy najechałby na tył samochodu wartego 13,5 miliona złotych? Czy przejażdżka Bugatti po garażu lub obcym, zakorkowanym mieście byłaby prawdziwym spotkaniem z samochodowym królem czy może raczej wymuszonym epizodem, który w przyszłości dawałby fałszywą przepustkę do powiedzenia „tak, prowadziłem Chirona” „z tym, że wykorzystałem 1/95 jego mocy i potencjału jadąc prosto przez 200 metrów”... Odpowiedź pozostawiam Wam. Moje moto-serce bije w kierunku Lamborghini, lubię na nie patrzeć, siedzieć w nich i je prowadzić ponieważ czuję te auta, nie boję się ich i czerpię frajdę z każdej chwili spędzonej w ich pobliżu.
Jak zwykle bardzo serdecznie dziękuję Marcinowi z Monaco, właścicielowi Chirona, a także wielu innych najbardziej egzotycznych samochodów na ziemi. Dziękuję Benkowi za udostępnienie Lamborghini Huracana Performante jako „wozu technicznego” :) niezbędnego do realizacji materiału video (trzeci bieg wbity z łopatki przy odcince na długo zostanie w mojej pamięci :D). Dziękuję również mojemu koledze Łukaszowi Dyńskiemu, który jest licencjonowanym kierowcą rajdowym i który naprawdę miło ugościł mnie w Warszawie.
Artur Rojewski
Dzień 23 września 2020 roku nie wiele różnił się od pozostałych; ciepło, słonecznie, przyjemnie i spokojnie.., ale do czasu. Spojrzałem na mój telefon, który krótkim dźwiękiem oznajmił nadejście nowej wiadomości. W jednej chwili stanąłem jak wryty. Przekaz jak zwykle był krótki, ale bardzo konkretny: Od Marcin-Monaco „Przyjedź do Warszawy, pojedziesz Chironem” czyli w dosłownym tłumaczeniu wartym 13,5 miliona złotych następcą Bugatti Veyrona. Spakowałem do plecaka szczoteczkę do zębów, sweter, dwie różne skarpetki oraz kilka innych niezbędnych do życia „fantów”, które losowo wpadły mi w ręce i szybkim truchtem pobiegłem na dworzec główny w nadziei, że wskoczę w dyliżans zmierzający wprost do stolicy Polski na spotkanie z władcą wszystkich sportowych samochodów na ziemi zwanym Bugatti Chiron. Następnego dnia około godziny 09:00 nad ranem zeszliśmy do garażu i moim oczom ukazały się dwa nowe Lamborghini oraz wyprodukowany w 2019 roku na specjalne zamówienie Bugatti Chiron. Bryła nadwozia tego auta wygląda jak idealny odlew z formy, który w końcowej fazie produkcji został ręcznie dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, przybierając ostateczny kształt przywodzący na myśl malejący sierp księżyca. Ogromne wloty powietrza, przetłoczenia na masce oraz głęboko osadzone ledowe reflektory potęgują wrażenie mocy i siły, którą dysponuje ten samochód, ale nie tylko. Perfekcyjnie dopracowany aerodynamiczny kształt nadwozia sprawia, że nawet przy prędkościach zbliżonych do maksymalnych wóz zachowuje stabilność, a jego silnik i hamulce są chłodzone w naturalny sposób przez powietrze atmosferyczne. Tył Chirona nie wygląda jakby pochodził z tej epoki; listwa ledowa rozciągnięta praktycznie na całą szerokość auta, masywny dyfuzor z wkomponowanymi końcówkami układu wydechowego oraz wysuwany na potężnych siłownikach spojler (pełniący dodatkową funkcję hamulca aerodynamicznego) ma nas tylko utwierdzić w przekonaniu, że mamy do czynienia najszybszą, najpotężniejszą i najbrutalniejszą maszyną stworzoną rękoma człowieka... Wnętrze mojego egzemplarza jest kwintesencją luksusu, swoistym połączeniem nienagannej stylistyki z najwyższą jakością materiałów jakie kiedykolwiek zastosowano do wykonania kabiny samochodu. Tutaj wszystko jest opływowe, ręcznie obszyte delikatną skórą, idealnie komponującą się z polerowanym na wysoki połysk aluminium. Fotele są komfortowe, a pozycja za kierownicą wręcz idealna i po prostu wygodna. Moim zdaniem ten wóz to super-limuzyna, swoista hybryda auta luksusowego z hypersamochodem. Jedynym mankamentem jaki zauważyłem to nieustannie odbijająca się w szybie górna część kokpitu. Wynika to z kąta pod jakim przednia szyba została osadzona, ale czy dało się zamontować ją inaczej? Moim zdaniem nie ponieważ tutaj najważniejsza jest aerodynamika i trzeba to zaakceptować. Na ogromnym, masywnym tunelu środkowym oddzielającym kierowcę i pasażera znajdziemy wykonaną z najwyższej jakości aluminium dźwignię zmiany biegów, cztery pokrętła z wbudowanymi wyświetlaczami do sterowania klimatyzacją, a także przycisk do włączania świateł awaryjnych. We wnętrzu próżno szukać wielkich dotykowych monitorów przypominających pełnowymiarowe tablety. Wszystko czego potrzebuje pilot do obsługi tego myśliwca znajduje się na desce rozdzielczej; analogowy prędkościomierz, wskaźniki; paliwa, chwilowego wykorzystania mocy, launch control, elektroniczny obrotomierz, licznik czasu okrążeń, wskaźnik ciśnienia powietrza w ogumieniu, komputer pokładowy i pewnie jeszcze kilka funkcji, których zwyczajnie nie znalazłem.., ale jak to coś jeździ?
„Wyżyny marzeń"
Molsheim; niewielka miejscowość położona w regionie Grand Est, należącym do departamentu Dolnego Renu w północno-wschodniej Francji. To właśnie tutaj pośród malowniczej architektury, pamiętającej czasy rewolucji francuskiej, znajduje się niewielka manufaktura, w której produkowane są motoryzacyjne dzieła sztuki zarezerwowane dla wąskiego, wyselekcjonowanego grona najbogatszych ludzi na tej planecie. Molsheim to także miejsce narodzin, śmierci i odrodzenia firmy Bugatti założonej na przełomie lat 1909-1910 przez Ettore Bugatti. Pierwsze samochody tej marki przypominały swoim wyglądem „drewniane dzieła sztuki” produkowane przez Adama Słodowego podczas programu telewizyjnego „Zrób to sam” zatruwającego umysły polskich dzieci w latach 1959-1983. Jednak wygląd to nie wszystko bo przecież liczy się wnętrze, a właśnie ono decydowało o tym, że samochody tej marki były plasowane w czołówce faworytów wszystkich najważniejszych imprez samochodowych ówczesnego świata. Zawirowania wojenne oraz śmierć syna Ettore, Jeana sprawiły, że na przestrzeni lat Bugatti gasło i w zasadzie aż do roku 1987 po tej kultowej marce pozostała tylko legenda. U schyłku lat osiemdziesiątych włoski biznesmen Romano Artioli nabył prawa do marki i rozpoczął prace nad supersamochodem mającym stawić czoło takim potęgom jak Lamborghini, Jaguar czy Ferrari. Efektem tej pracy był model EB110, który trafił do produkcji w 1992 roku. Nieoficjalnie mówi się, że przy projekcie nadwozia tego wozu pracował nie kto inny jak Giorgetto Giugiaro (tak, to ten Giorgetto od naszego Poloneza).., problem w tym, że Polonez nigdy najszybszym samochodem świata nie był, a Bugatti EB110, a i owszem. Niestety sukces nie trwał długo ponieważ w 1995 roku Romano „zwinął żagle”, powiedział arrivederci i poleciał do słonecznej Italii pozostawiając Bugatti na pastwę losu.., a w zasadzie to na pastwę Volkswagena, który w 1998 roku przejął markę przenosząc ją do miejsca narodzin czyli do Molsheim. Za zamkniętymi drzwiami manufaktury trwały dywagacje nad czterema prototypami, z których tylko jeden ostatecznie miał trafić do produkcji seryjnej. Padło na Veyrona zaprojektowanego przez inżynierów z VW, który finalnie wylądował w rękach potencjalnych nabywców w 2005 roku stając się zarazem jednym z najszybszych „seryjnie” produkowanych samochodów na ziemi. No właśnie.., a jaki był mój namacalny wkład w Veyrona? Ano taki, że w 2010 roku na targach samochodowych w Genewie ukradkiem pomacałem klamkę tego wozu w nadziei, że drzwi będą otwarte, ale niestety miałem pecha bo drzwi były zamknięte...
Uwaga! Niniejsza strona ma charakter wyłącznie informacyjny, nie promuje żadnego stylu jazdy i nie ma charakteru szkoleniowego. Wszystkie samochody, których dotyczą opisy i zdjęcia zamieszczone na tej stronie są użytkowane zgodnie z przepisami ruchu drogowego i z zachowaniem najwyższych środków bezpieczeństwa tak aby nie wyrządzić nikomu żadnej szkody na drodze. Autor bloga nie ponosi odpowiedzialności za innych użytkowników dróg, którzy w sposób niezgodny z przepisami ruchu drogowego lub z narażeniem zdrowia i życia innych będą użytkować pojazdy na drogach publicznych i poza nimi.
Nie wyrażam zgody na kopiowanie zdjęć samochodów, treści wpisów zamieszczonych na ich temat, a także ich dalszą publikację. Wszystkie zdjęcia i artykuły zostały stworzone przeze mnie i stanowią moją własność. Dziękuję za zrozumienie :)
Polub mnie